Zdarza mi się znaleźć, a przy tym poświęcić (naprawdę poświęcić), całkiem niemało czasu dla tradycyjnej fotografii. Nie polubiłem określenia - analogowa, bo to też brzmi jakoś cyfrowo.
Format tych mini portretów jest kwadratowy, taki na jaki pozwala stary Pentacon 6x6.
Jakość tego sprzętu, mechanika, optyka oraz jakaś ogólna, genialna myśl techniczna pozostawiają gdzieś daleko z tyłu dzisiejsze lustrzanki cyfrowe. Nadszedł moment, kiedy powiedziałem dość sterylnym fotkom z cyfry.
Powiększałem te fotografie podczas dwóch ostatnich upalnych nocy. Mdlące opary unoszące się z nad kuwet w uszczelnionej kuchni - ciemni, to wrażenia jakich nie dostarczy mi nawet najbogatszy pakiet fotoshopa. Pomimo tego cieszyłem się z pełnej kontroli nad powoli pojawiającym się obrazem na papierze. Niektóre z odbitek naświetlałem dłużej, bądź nawet nie doświetlałem dla wywołania pożądanego efektu. Każda z nich nawet w powielanym ujęciu była jednak inna, nie powtarzalna. Bujanie kuwetą z wywoływaczem to jednak zupełnie inne doznania, niż oczekiwanie na wydruk z plastikowej drukarki.
Stare obiektywy, ich soczewki, zeissowskie w przypadku Pentacona , nadawały niezwykłą plastyczność obrazu negatywom. Kiedy porównuję zdjęcia tych samych dzieci sfotografowanych przy pomocy cyfry i aparatu na film, okazuje się, że w tych drugich postaci są jakby bardziej trójwymiarowe, wypukłe. Naturalnie cyfrowa fotografia pociąga swoją natychmiastowością, w widzeniu i przetwarzaniu gotowego obrazu, ale cóż z tego skoro pozbawiona jest życia.
Komentarze
Prześlij komentarz