Przejdź do głównej zawartości

Miasto rowerów. Västerås



Yaser wyciąga w moim kierunku dłoń z metalową puszką, wyglądającą jak opakowanie pasty do butów. W środku, widzę trzy gumowate, szarozielone bryłki. You have some tobacco ? - pyta szeroko uśmiechnięty. O zwyczaju żucia tytoniu w Szwecji, słyszałem już wcześniej. O konsekwencjach żucia przez nowego adepta nałogu, również.
Nie zaryzykuję, jestem w podróży służbowej. Spoczywa na mnie czujny wzrok szwedzkich opiekunów. Nie wolno mi fotografować ludzi w miejscu pracy. Nie wolno mi fotografować ich miejsca pracy. Po nie małym Vasteras poruszam się z aparatem wyłącznie sam, jakby wszyscy mieszkańcy nagle pochowali swoje własne, do szuflady. Zatrzymuję się, fotografuję nowoczesne osiedla, małe przystanie, duże mariny, ludzi i naturalnie rowery. Wzbudzam ciekawość, zdziwienie. Czasem ktoś nagle podrywa się z ławeczki z gazetą, odchodzi, kobiety przerywają miłą pogawędkę. W porcie grupa ratowników przejawia na mój widok, nagłe zainteresowanie psem, a członkowie tutejszej komuny zasłaniają starannie twarze przy pomniku w parku.
A przecież to tylko ja, człowiek z aparatem. Jedyny chyba w tym mieście.



Wydawało mi się kiedyś, że taki ze mnie internacjonalny obywatel Europy, pełną i napompowaną polityczną poprawnością, gębą.
Tolerancja, wzajemne zaufanie, otwartość na drugiego człowieka, to takie proste naturalne sprawy. Tak przynajmniej powinno to wyglądać. To takie cholernie oczywiste dla nas. Jesteś tolerancyjna ? A czy ty jesteś tolerancyjny ? Jasne ! To takie oczywiste, prawda ? Z tolerancją jednak trzeba się zmierzyć, posiłować trochę.
Nie jestem tolerancyjny i chyba nigdy nie byłem wcześniej. Nie miałem w sobie dość dojrzałości. Nie wiedziałem czym jest tak naprawdę. Musiałem ją poczuć każdym nerwem, dotykiem, zapachem - aż do reumatycznego bólu w kolanie w reakcji na szwedzkie lato.
Poczułem ją tutaj, w wielokulturowym korowodzie mieszkańców Vasteras.
Ania mówi mi , że Yaser to taki fajny facet.
- No wiesz, on jest taki ciemny , a mnie się tacy podobają.  A w ogóle to skąd on jest ? Odpowiadam, że z Pakistanu i pracuje tutaj osiem lat, ale jest jeszcze Ahmad z Iraku i chyba jest ktoś jeszcze z Turcji, Estonii, Finlandii i  krajów byłej Jugosławii. Jest jeszcze Janusz z Częstochowy, jedyny Polak w firmie w Vasteras. W południe Janusz mówi nam, żebyśmy zrobili sobie piętnastominutową fikę. - - Janusz, a co to jest ?
Pokazuje nam gestem, wyimaginowaną  filiżankę unoszoną do ust.
- Przerwa na kawę !
- Taka oficjalna ?
- Tak.
Idziemy na stołówkę, taką zwyczajną, bez wodotrysków. Zwyczajną tutaj. W dwóch rzędach piętrzą się kuchenki mikrofalowe, chyba kilkanaście. Tuż przy wejściu dwa gigantyczne automaty z wyświetlaczami wszystkiego, co da się wypić na gorąco. Czekolada, kawa z czymś i bez czegoś. Napisy zrozumiałe tylko dla szwedzkojęzycznych. Próbujemy wszystkiego po trochu, pijemy tak często jak sami Szwedzi i mamy dość.



Wieczory są chłodne w Vasteras. Typowe szwedzkie lato. Idę nad jezioro, z aparatem. Malaren, trzeci co do wielkości w Szwecji, naturalny zbiornik wodny, chociaż z brzegu tej wielkości nie dostrzegam. Widzę ją dopiero z 24 piętra hotelu First Hotel Plaza. To chyba najdroższy hotel w mieście, wykorzystuję go wyłącznie jako wieżę widokową. Mieszkam w Arkadzie, małym niedrogim hoteliku.
Interesuje mnie osiedle położone na wyspie połączonej z miastem, jedynie stalowym mostem zwodzonym w kolorze czerwonej minii.


Zbliżam się do mostu, przechodząc wcześniej przez prawie połowę miasta. Zaskakują mnie i dziwią zjawiska i rzeczy niezwykle proste, może nawet elementarne. Trwam w tym pierwotnym naiwnym zadziwieniu, aż do dnia wyjazdu ze Szwecji . Vasteras bywa nazywane miastem rowerów i będąc tutaj wiem już, że nie jest to określenie na wyrost. Rowery są dosłownie wszędzie. Rządzą ulicą, chodnikiem, parkiem, ludźmi. Rządzą miastem. Pozostawione pod blokami w stojakach, porzucone na skwerach w centrum miasta, niektóre leżą po kilka dni w tych samych miejscach, dopóki nie zabiorą ich służby porządkowe na skład złomu. Mokną w deszczu, rdzewieją, skazane na samodzielność, jakby nie należały do nikogo. Nie mają zapięć, pasów, łańcuchów, kłódek szyfrowych. Dziwię się, wciąż się dziwię bo pochodzę z kraju, gdzie rowery przechowuje się na balkonach.

















Wiele osób przechodzi z pewną nonszalancją przez przejście dla pieszych, na czerwonym świetle. Auta w monotonnych chłodnych barwach, przyhamowują w oczekiwaniu, aż pieszy zejdzie z ulicy. Wiele aut to Volvo - tych nie znoszę, mało Saabów, bo te są awaryjne, szczypta niemieckiej myśli technicznej i trochę azjatyckich świecidełek z siedmioletnią gwarancją - nie wiadomo czego. Autobusy napędzane są gazem. Nie takim jaki znamy. To biogaz. Nie trzeba go sprowadzać rurociągiem, wystarczy go wytwarzać tutaj na miejscu z odpadów organicznych. Poza miastem przy drogach rozpięte są stalowe, splecione liny zamiast barierek. Ilu ludzi zginęło po zderzeniu z barierą wbitą w kabinę ? Lina pozwala na odbicie się auta i amortyzację uderzenia. Według statystyk w Szwecji,  ginie rocznie na drogach najmniej ludzi na tle całej Europy.Najwyższe są tutaj także mandaty za przekroczenie prędkości.





Przechodzę nad stacją kolejową, szklanym holem, może po prostu kładką. Na stacji robię zdjęcie pociągu dla Di Em. Przeszłość i przyjaźń zobowiązują. W holu zwymiotował któryś z bezdomnych śpiących tutaj. Pojawia się pracownik kolei, ostrzegający podróżnych przed wejściem w cuchnącą kałużę. Z głośników płyną relaksujące utwory klasyczne.
Maszeruję po metalowym moście, na wyspę z nowoczesnym osiedlem. Uświadamiam sobie, że przeszedłem osiem kilometrów pieszo i nie zobaczyłem jeszcze ozdobionych murów farbami w sprayu. Z mostu widzę szyldy znajomych potęg przemysłowych, wykraczających już daleko poza Szwecję - ABB, Bombardier, H&M. Vasteras to głównie przemysł elektrotechniczny, elektronika i robotyka. Tutaj powstała pierwsza elektrownia wodna w Szwecji. Mijam hałaśliwą grupkę muzułmańskich kobiet w burkach, kiedy próbuję zrobić zdjęcie, pochylają trwożliwie głowy.
Jestem już na wyspie i tam widzę szklane domy. Bloki niby zwyczajne, bo rozpoznaję typową bryłę. Jednak bardzo odmienne od bloku , który znam aż za dobrze. Oszklona weranda, może antresola wysuwa się w przestrzeń ze ścian budynku ,w środku ludzie w swoich prywatnych sferach, na fotelach z wikliny jak w oranżerii.









Janusz mówi, że to designerskie osiedle, bardzo snobistyczne. Nie widzę jednak płotów, siatek, drutów, kamer i ochrony. Osiedle nie broni się przed miastem, a miasto nie dzieli się na zamknięte enklawy luksusu i patogenne getta. Niedaleko od blokowisk, sielankowe obrazki przystani jachtowych. Robię tutaj kilka pocztówek.







Yaser opowiada o równoważeniu różnic w społeczeństwie. Od zrównoważonych dochodów, opiekę medyczną, wykształcenie po tanią energię elektryczną i bezpłatny dostęp do wody pitnej, bez różnicy, gorącej czy zimnej.
- Mam wujka w Londynie, ale mieszkam i pracuję w Szwecji, bo tutaj nikt nie daje mi odczuć, że jestem z Pakistanu.
- Dostaję, taką pensję jak wszyscy inni na moim stanowisku.
Siadam na jednym z wielu drewnianych pomostów nad jeziorem i znów ulegam refleksyjnemu zadziwieniu nad tym co takie proste i naturalne. Zagaduję rozmyślnie może kilkunastu przechodniów o drogę do mariny. Wszyscy znają język angielski, niezależnie od wieku. Co kilka minut, mijają mnie na rowerach, starsi ludzie, niebieskoocy, pogodni, jacyś nieoczekiwanie często szczupli. Przywołuję sobie obraz innego emeryta, obwieszonego torbami z marketu, ze ściągniętą, napiętą twarzą, złorzeczącego przed telewizorem i okienkiem w aptece. Pogodna jesień. Niedaleko, po drugiej stronie Bałtyku.
Na obiadach bywam w Jokes Cok. Obiadki domowe, gotują dwie starsze panie, wyglądające na  siostry. Potrawy proste, myślę , że jednak nie tak dobre, jak w polskich tanich barach. Czasami obiad popijam tutejszym piwem, 2.8 % i z tęsknotą myślę o Żywcu. Przez szybę baru, popatruję na szwedzkie dziewczyny. Nasłuchałem się legend, o tym jakie one nieurodziwe. Rozglądam się więc wytrwale za tymi brzydkimi i niestety nie widzę żadnej.
Wybieram się na stare miasto. Fotografuję schludne skandynawskie domki pokryte rdzawą farbą.









Yaser chce pokazać mi nocne życie w Vasteras, kluby z przyciemnionym światłem i zalać moją głowę morzem whiskey. Jestem już jednak zmęczony, a moja głowa jest z tych słabych.
Na lotnisku przed powrotem do domu, podchodzi do mnie rumiany facecik w okularach, przypominający ciapowatego grubaska z gangu Olsena. Pyta skąd jestem i wręcza mi ankietę do wypełnienia. Ogólny cel ankiety można streścić tak - Turysto, co podobało ci się w Szwecji najbardziej ? W odpowiednich polach wstawiam krzyżyki. Zaznaczam trzy pola :
Polityka zrównoważonego rozwoju, dbałość o środowisko naturalne, innowacje.
Na Arlandzie uprzejmy pan na odprawie, z uśmiechem nakazuje mi zdjęcie butów przy bramce. Na Okęciu, przez te same buty, osobnik o bardzo gładkiej głowie, obszukiwał  mnie  przed odlotem niezwykle dokładnie z kamienną twarzą rzymskiego posągu. Wracam do domu, wciąż zdziwiony.





Ps.
Wszystkie osoby, występujące w reportażu są autentyczne.

Komentarze

  1. Dziekuje Robert za zdjecie pociagu ze szwedzkiej stacji kolejowej i Twoje wspomnienie o mojej skromnej osobie.Przyjazn?Chyba moze istniec wiecznie,mam nadzieje,ze tak pozostanie,choc dzieli nas od dawna kosmos czasu i odleglosci.
    Di.Em

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Di Em, pokonamy ten kosmos, jak wiele innych. Cieszę się, że tutaj bywasz.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wiersz dla Renaty

Dzisiaj po raz ostatni pożegnaliśmy Renatę. Mąż z Amelką, najbliższa Rodzina, Przyjaciele, Znajomi... Po dłuższym namyśle, ośmieliłem się umieścić w blogu, mój pożegnalny wiersz dla Niej. Nawet jeśli okaże się, że nie jest to dobry wiersz, a tylko ulepione w smutku proste słowa... Renato. Byłaś mi wielkim światłem, za którym podążałem ślepy. Ufając Tobie, że zmierzamy ku słońcu. Byłaś mi szczęściem, co nie zna granic. Przyjaźnią, której końca nie ma. Dotykiem ciepła, które tulę w sobie. Śpiewem flamenco, pod błękitnym niebem. Kielichem wina , odkrywanym powoli. Zapachem łąk wdychanym wieczorem. Muzą, natchnieniem nad białą kartą. Drgającą barwą w obrazie Van Gogha. Szeptem, który serce pieści. Wolnością, która nie boi się śmierci. Dzisiaj czuję chłód. Twoje światło zgasło. Teraz, gdy zmrok zapadł tak nagle. Rozpraszam noc, moim własnym światłem. Ujmuję Twą dłoń i ostrożnie prowadzę. Ku słońcu... Bardzo proszę osoby odwiedzające małe formaty, o

Wiedeń - nieoczywisty.

 O Wiedniu już zwyczajowo mówi się, jako o mieście z magicznym klimatem. A wiele głosów twierdzi, że panuje w nim nadal- historyczna aura CK monarchii. Postanowiłem to sprawdzić i dzisiaj zapraszam na wstęp do kilkudniowej wrześniowej wędrówki po gargantuicznej stolicy Austrii.   Głównym celem wyprawy była ( co było oczywiste wyłącznie dla mnie) - Albertina z gigantyczną kolekcją grafik. Owszem, wyeksponowane są tutaj słynne dłonie Dürera i zając. Odrobina Rembrandtów, kilka zachwycających szczegółowością grafik Pietera Bruegela Starszego,  ale jak na szumne opisy zbiorów, na stronie Albertiny - opuściliśmy jej progi z dużym niedosytem.  Dość nieoczekiwanie jednak pojawiła się możliwość odwiedzenia wiedeńskiego Arsenału. Miejsca dość niezwykłego i  nieoczywistego, jak przystało  na popularne cele na mapce turystycznych peregrynacji po Wiedniu. Ale, o tym napiszę już więcej w kolejnym wpisie.  Albertina                                                         Kunsthistorishes Museum    

Portret ze Światłem. Wspomnienie o Renacie Glubowskiej

Renata  29.06.2011 Wyobrażałem sobie ten lipiec. Pielęgnowałem w głowie myśl o nim. Jaki będzie ? Okrągły rok oczekiwania. Niecierpliwie przyglądałem się z  balkonu wielkopłytowego bloku - drzewom, trawie, kwiatom a  niekiedy ptakom.Wszystko wokół, nagle ożyło i głośno domagało się swoich praw. Psy w trawie i na chodnikach, koty ukryte pod samochodami, ptaki w powietrzu, kolory i zapachy lipca. Na ścieżce prowadzącej do parku, znów pojawiły się rowery i pojawili się też ludzie. Właśnie w tej kolejności. Ta kolejność była dla Renaty, jakoś ogromnie ważna. - A co zobaczyłeś najpierw ? Rower czy mnie ? Obserwuję te rowery jakbym chciał zobaczyć ten jeden. Ten pomalowany Jej ręką, stary miejski holender. Naturalnie wiem, jak daremne są to usiłowania. Zobaczyć ten rower i poznać osobę tak cudownie opierającą się rzeczywistości, hałaśliwemu tu i teraz, osobę wręcz eteryczną - to prawdziwy dar. Na całe życie. Paradoksalnie wiedziałem o tym od pierwszych chwil, kiedy pojawiłem się z