Popatruję przez okno, na tę
żałosną pogodę majową. Chłód. Deszcz. Może to maj, może
sierpień.
Wspominam tamten kwietniowy wieczór z Agnieszką i Marcinem.
Wspominam tamten kwietniowy wieczór z Agnieszką i Marcinem.
Próbowałem sobie po przerwie
w pisaniu tutaj, określić ogólny zarys tego tekstu.
Jak pisać o winie, kiedy znów
tyle wydarzyło się obok.
Chłód. Początek kwietnia.
Spotkaliśmy się z Agnieszką po tak długim okresie niewidzenia, że
boję się sam przed sobą myśleć o tym , jak długim. Wino urosło
tego dnia, do rangi pomnikowego symbolu. Wino jako wspólny mianownik
tego spotkania. Wino na powitanie. Wino na pożegnanie.
Czekało niespokojnie na nas w
ceglanym bloku z lat 50-tych.
Kawalerka, ulica Harcerska.
Siedzimy w kuchni, trochę żółtawi od światła lampy. Przyglądam
się butelce. Ciemna, nieprzenikniona i jeszcze nieodkryta zawartość.
Obiecujący napis premium na
etykiecie. Wino pochodzi z prowincji Terragona w
Katalonii. Marcin niewiele o nim wie, albo czeka na to, co powiem.
Ale tego dnia, nie wino przecież było dla mnie najważniejsze.
Wspomina o swoim uwielbieniu
dla rieslingów. O pracy w winnicy. Nie pamięta, czy kiedykolwiek
pił dobre wino włoskie. Ja piewca włoskiej enologii, przerażony.
Słucham.
Potem wybiega do samochodu.
Jest wino. Nie ma kieliszków. Gdzieś jedzie.
Teraz, tylko my, siostra i
brat. Gawędzimy. Jaką drogę przeszliśmy ? A co przed Nią, w
Londynie ?
Znów ten Londyn, jakaś nowa
ziemia obiecana. Z ziemi obiecanej, łódzkiej do londyńskiej.
Brytyjsko -londyńskie miraże. Złudna czy autentyczna lepszość
tamtego świata. Jak długo jeszcze ?
Agnieszka staje przy oknie.
Chłód. Widzę tego papierosa i próbuję udawać że mnie to nie
obchodzi. Ale obchodzi. Bardzo. Myślę, że nie powinna.
Wraca Marcin, z pudełkiem
kryształowych kieliszków pod pachą. Otwieramy shiraza.
Oglądamy korek. Tłustawa
warstewka garbników przylega od spodu. Kolor purpury, który tak
lubię.
Wino
płynie już do małych (za małych trochę) kieliszków. Nie mamy
czasu, ani odrobiny miłosierdzia dla trunku. Nie dajemy mu
pooddychać. Jednak pojawia się. Zapach. Intensywny, narzucający
się. Myślę o poziomkach, owocach wiśni. Czas na usta. O
rześkości, zwiewności nie ma tutaj mowy.
Dojrzałość.
Gładkość. Wewnętrzne piękno do odkrywania. Ale nie, nie dla
nas. Jesteśmy tylko wielbicielami wina. Jego hurraoptymistycznymi
smakoszami. Pijemy bez całego oceanu doświadczeń, pochodzenia tego
wina, szczepu. Może to było tego dnia nawet niepotrzebne. Wszystkie
punkty, oceny, rankingi Dekanterów, Parkerów etc. Pijemy ze
świadomością wielkości tego co przed nami, ale nie potrafimy do
końca tego określić. Zachwyt to pierwsze, co widzę na twarzy
Agnieszki. Pomimo wysokiej zawartości garbników, nie ściąga
policzków. Miękkość, znów gładkość. Wyczuwam delikatne
zmarszczki w mocnej strukturze wina. Dąb ? Naturalnie czujemy beczkę
i jesteśmy co do tego zgodni. Zakończenie subtelne, wystarczająco
długie, bez nachalnej lepkości, odrobinę słodkawe, cynamonowe.
Marcin proponuje coś do jedzenia, ale stanowczo odmawiamy.
Nie chcemy, nie możemy
zakłócać tego błogiego stanu, spotkania z Clos Montblanc. To
byłaby profanacja. To tutaj właściwe słowo.
Jaki zatem, był, hiszpański
shiraz (syrah) tamtego wieczoru ? Jaki może być dla czytelnika tych
słów? Autora... Być może jest to właśnie idealny towarzysz
wieczornych spotkań ? Cudowne, magiczne dopełnienie czasu
spędzonego razem.
Koniecznie z bliską osobą. To
wino, które nie znosi samotności.
Agnieszce i Marcinowi dziękuję
za miłe chwile spędzone razem.
Komentarze
Prześlij komentarz