Zatrzymałem się pośrodku brukowanej uliczki, przy której mieszkali kiedyś zgierscy tkacze. Był już wieczór, do tego zimny, grudniowy. Poświata gazowych latarni, fasady drewnianych domów z czasów minionych, kocie łby ulicy i grupka lokalnych żulików, czających się gdzieś z boku. I już mnie masz, moja ty atmosfero małego miasteczka. Zapominam o bezpieczeństwie, jak zawsze w takich chwilach. Wyciągam aparat, zatrzymuję czas, ulotne wrażenie. Ania przywołuje mnie do porządku i prawie ściąga na chodnik. - Przecież jest za ciemno, może nic z tych zdjęć nie wyjdzie. Zrobisz je w lato. Wyjdzie coś z tego ?
Mijamy malutką galerię wciśniętą w dwa pokoiki drewnianego domu. Pytam o pozwolenie na fotografowanie.
Pani z galerii, lustruje mnie uważnie. Dostrzegam na jej twarzy trochę podejrzliwości, zwątpienia i wreszcie obojętności - Nie ma szefostwa, nie ma zgody. Dochodzimy do kwiaciarni. Małej i myślę że bardzo starej. Nie widuję już takich w swoim mieście . Proszę o kwiaty - To nie dla Ciebie Aniu. Ania kiwa głową. Dobrze wie dla kogo. Zbliżamy się do stacji PKP, musimy przejść przez tory, dzikim nie strzeżonym przejściem bo innego nie ma , oświetlenia też nie ma i idziemy prawie po omacku. Co kilka kroków, zdaję sobie sprawę z istnienia kałuż. Ania dodaje mi odwagi - Codziennie tędy do pracy idę. Zbliżamy się już. Niepewnie wchodzę do tego domu. Do domu Jej Rodziców. Z przedpokoju widzę już oczy Renaty, podaję róże, białe bo wydawało mi się, że takie właśnie powinny być. Prawie je upuszczam. To Jej Mama. Musiałem być tutaj. Opowiedzieć o sobie, o tym jak zobaczyłem ten rower. A póżniej Ją. Musiałem zobaczyć wszystko to, co pozostawiła po sobie. Wszystko co pomalowała, okleiła japońskim papierem ryżowym, czasem wycinanką z serwetki, podkreśliła farbą konturową i zostawiła część siebie w każdym z tych przedmiotów. Siadam przy wspólnym, rodzinnym stole, zajadam kanapkę z jajkiem i kiełkami. Patrzę na pochylone czoło Jej Taty. Wiem że Wigilii nie będzie... Nie będzie Świąt, dla Jej Rodziny i dla mnie, przechodnia w Jej życiu. Na kuchennym blacie, ustawiam kompozycję z terakotowych pojemników do zdjęcia. Tuż za plecami słyszę głos bardzo młodej i bardzo stanowczej osóbki - Ciotka, była indywidualistką i ja też jestem taka.
Myślą sięgam wstecz, przypominając sobie ile już razy płaciłem wysoką cenę za bycie indywidualistą. Czasami zbyt wielką. Może jednak lepiej, nie mówić jej tego. Nie gasić płomienia.
Wracam do oglądania prac Renaty, każda z nich mogłaby być dzisiaj prezentem. Witraż w szafce kuchennej, obrazki, miniaturowe lusterka, porcelanowe kubki, pojemniki na przyprawy, pudełka (jedno po butach) - wszystkie te rzeczy tak urokliwie malowane , ozdobione z pietyzmem, wielkim sercem. To aż tyle tego? Pytam właściwie siebie samego. Po pewnym czasie, pojawiają się nawet na Naszych twarzach, uśmiechy do wspomnień, a ja zauroczony wszystkimi tymi małymi dziełami sztuki , wpatruję się w nie w poczuciu Jej obecności tutaj.
Próbuję zrobić kilka zdjęć, zachować coś z tego dla siebie, innych. Nie przychodzi mi to łatwo. Wszystkie swoje prace, piękne ręcznie malowane rowery, meble, cały swój dom, Renata chciała pokazać już dawno. Potrzebowała tego. Miałem Jej w tym pokazaniu się na zewnątrz, pomóc. Ale wtedy, latem nie wiedziałem jeszcze, że Ona już niczego więcej nie zrobi i że będę Wam o tym opowiadał dzisiaj. O Jej niezwykłości, niezwyczajności, pięknie. I będę próbował to pokazać. Nie wiedziałem również tego, że będzie to Wigilia i że będzie to Wigilia bez Niej.
Rodzinie Renaty dziękuję z całego serca za serdeczne przyjęcie i tolerancję dla mojej osoby.
Pokoju Ducha i Miłości na Święta, życzę Wam dzisiaj.
![]() |
Mijamy malutką galerię wciśniętą w dwa pokoiki drewnianego domu. Pytam o pozwolenie na fotografowanie.
Pani z galerii, lustruje mnie uważnie. Dostrzegam na jej twarzy trochę podejrzliwości, zwątpienia i wreszcie obojętności - Nie ma szefostwa, nie ma zgody. Dochodzimy do kwiaciarni. Małej i myślę że bardzo starej. Nie widuję już takich w swoim mieście . Proszę o kwiaty - To nie dla Ciebie Aniu. Ania kiwa głową. Dobrze wie dla kogo. Zbliżamy się do stacji PKP, musimy przejść przez tory, dzikim nie strzeżonym przejściem bo innego nie ma , oświetlenia też nie ma i idziemy prawie po omacku. Co kilka kroków, zdaję sobie sprawę z istnienia kałuż. Ania dodaje mi odwagi - Codziennie tędy do pracy idę. Zbliżamy się już. Niepewnie wchodzę do tego domu. Do domu Jej Rodziców. Z przedpokoju widzę już oczy Renaty, podaję róże, białe bo wydawało mi się, że takie właśnie powinny być. Prawie je upuszczam. To Jej Mama. Musiałem być tutaj. Opowiedzieć o sobie, o tym jak zobaczyłem ten rower. A póżniej Ją. Musiałem zobaczyć wszystko to, co pozostawiła po sobie. Wszystko co pomalowała, okleiła japońskim papierem ryżowym, czasem wycinanką z serwetki, podkreśliła farbą konturową i zostawiła część siebie w każdym z tych przedmiotów. Siadam przy wspólnym, rodzinnym stole, zajadam kanapkę z jajkiem i kiełkami. Patrzę na pochylone czoło Jej Taty. Wiem że Wigilii nie będzie... Nie będzie Świąt, dla Jej Rodziny i dla mnie, przechodnia w Jej życiu. Na kuchennym blacie, ustawiam kompozycję z terakotowych pojemników do zdjęcia. Tuż za plecami słyszę głos bardzo młodej i bardzo stanowczej osóbki - Ciotka, była indywidualistką i ja też jestem taka.
Myślą sięgam wstecz, przypominając sobie ile już razy płaciłem wysoką cenę za bycie indywidualistą. Czasami zbyt wielką. Może jednak lepiej, nie mówić jej tego. Nie gasić płomienia.
Wracam do oglądania prac Renaty, każda z nich mogłaby być dzisiaj prezentem. Witraż w szafce kuchennej, obrazki, miniaturowe lusterka, porcelanowe kubki, pojemniki na przyprawy, pudełka (jedno po butach) - wszystkie te rzeczy tak urokliwie malowane , ozdobione z pietyzmem, wielkim sercem. To aż tyle tego? Pytam właściwie siebie samego. Po pewnym czasie, pojawiają się nawet na Naszych twarzach, uśmiechy do wspomnień, a ja zauroczony wszystkimi tymi małymi dziełami sztuki , wpatruję się w nie w poczuciu Jej obecności tutaj.
Próbuję zrobić kilka zdjęć, zachować coś z tego dla siebie, innych. Nie przychodzi mi to łatwo. Wszystkie swoje prace, piękne ręcznie malowane rowery, meble, cały swój dom, Renata chciała pokazać już dawno. Potrzebowała tego. Miałem Jej w tym pokazaniu się na zewnątrz, pomóc. Ale wtedy, latem nie wiedziałem jeszcze, że Ona już niczego więcej nie zrobi i że będę Wam o tym opowiadał dzisiaj. O Jej niezwykłości, niezwyczajności, pięknie. I będę próbował to pokazać. Nie wiedziałem również tego, że będzie to Wigilia i że będzie to Wigilia bez Niej.
Rodzinie Renaty dziękuję z całego serca za serdeczne przyjęcie i tolerancję dla mojej osoby.
Pokoju Ducha i Miłości na Święta, życzę Wam dzisiaj.
klimatycznie
OdpowiedzUsuńJest Pan bardzo wrażliwy, a Renaty witraże są śliczne.
OdpowiedzUsuńPani Bogumiło, Jej prace są śliczne, tylko ja już dzisiaj o Niej, milczę. Wrażliwość spala od wewnątrz. Pani, poetka duszy, wie o tym najlepiej.
OdpowiedzUsuńBardzo mnie ucieszył ten wpis Pani. :)