Nie pisałem o winie wystarczająco długo. A kiedy już pisać , to o winie, które na to zasługuje. Miałem ostatnio katastrofalne w skutkach, spotkanie z winem macedońskim. Aromat zleżałych i wilgotnych rodzynek i takie też w ustach. Nazwy już nie pamiętam i pamiętać zwyczajnie nie powinienem.
Nie gaśnie moje uwielbienie dla win włoskich, ale próbowałem, (podobnie jak większość pijących wino) zwrócić się w kierunku winnic Francji. Postanowiłem jednak przyjrzeć się dokładnie moim enologicznym doświadczeniom - efekt mizerny. Nie wypiłem nawet objętości klasycznej barrique ! Bardziej to więc mędrkowanie nad kieliszkiem niż rzeczywiste picie wina. Na wszelkie chateaux z całą ich skomplikowaną strukturą i klasyfikacją, zdecydowanie zatem za wcześnie. Bardzo wiele w ostatnim czasie dochodzi do mnie entuzjastycznych opinii o winach chilijskich czy argentyńskich. Mam przyjemne wspomnienia dotyczące chilijskiego Aresti. O winach argentyńskich, ledwie gdzieś przeczytałem. Ale czytać o winie, bez kieliszka tego napoju w dłoni to niepotrzebne zadawanie sobie cierpienia. Jest trochę gotówki przeznaczonej na kwiaty...
Argentyna. Z czym się nam kojarzy? Tango, Eva (Evita) Peron, wspaniali gauchos w pampasach, piekący steki z najlepszej w świecie wołowiny, luksusowe estancias w malowniczej okolicy. Kto był, ten wie (autor opisu nie był i maluje przed czytelnikiem i sobą, obraz krainy). A malbec ?! Co z malbekiem ? Czy to nie malbec, staje się powoli symbolem współczesnej Argentyny ? Do tego jeszcze na scenie pojawia się ten Francuz . Bez kwiatów, za to z krzewami ...
Landszaft.
Region Mendoza. Dusza i ciało Argentyny. Jej ogień i krew. Szyby naftowe i rozległe plantacje winnych krzewów, sięgające aż do stóp legendarnych Andów. Dolina Tupungato. Winnice wspinają się nawet do wysokości 1200 m n.p.m. Te należące do Bousqueta, wcale nie należą do tych położonych najwyżej. Klimat, chłodny, suchy z częstymi burzami gradowymi (grad wielkości kurzego jajka). Gleby piaszczyste, ubogie organicznie, o niskim Ph. Szczepy- malbec, merlot, chardonnay, cabernet sauvignon czy torrontes, nie mają tutaj łatwych warunków do rozwoju. Dzięki wysokiemu położeniu winnic i co się z tym wiąże, dużemu natężeniu promieni UV, grona zbierane tutaj mają wysoką zawartość polifenoli. Teoretycznie polifenole zapobiegają chorobom serca. Wg badań prof Rogera Cordera, wina pochodzące z Argentyny, zawierają ich znacznie więcej niż pozostałe wina czerwone, pochodzące z innych regionów.
Pojawia się rewolucyjny bohater.
Do Argentyny przenosi się z rodzinnego Carcassone, pochodzący z wielopokoleniowej winiarskiej rodziny Jean Bousquet. Jest rok 1997 . Jean potrzebuje nowych, winnych wyzwań i sporo ryzykuje, kupując ziemię w dolinie Tupungato. Powstaje pierwsza winiarnia. Hodowla winorośli opiera się do dzisiaj na metodzie, wyłącznie organicznej, o czym dumnie zaświadczają etykiety win pana Bousquet. Pochodzącymi stąd winami zachwycił się min, Robert Parker (97 pkt) dla Malbeca, podobnie Decanter w 2011 przyznjąc złoty medal dla opisywanego dzisiaj rocznika.
Narrator już siedzi w fotelu (wygodnym). Na stoliku obok (malowanym), pyszni się butelka wina.
Zmaga się teraz z opisem .
Jaki wreszcie jest malbec ? Szczep i wino jak najbardziej emblematyczne dla Argentyny .
Tradycyjnie można zacząć od opisu barwy, ale tym razem to naprawdę wymagające zadanie.
Napisać- rubinowa, gęsta, smolista, o fioletowawym odcieniu ? Nie, to przesada. Może jednak głęboka, aksamitna czerwień w tonacji błękitu kobaltowego ? Sprawdzicie sami, który z opisów,jest bardziej odpowiedni. Nos, bardzo owocowy, świeży i relaksujący, w ciemnej tonacji malin i jeżyn. Dosyć wyraźnie te właśnie owoce są wyczuwalne, zgodnie zresztą z sugestią producenta podaną na kontretykiecie. I w tej materii nie będę silił się na oryginalność i poszukiwanie nowych aromatów. Bałem się trochę po tym owocowym wietrzyku, jakiejś eksplozji tropikalnej wyspy na podniebieniu. Nic takiego na szczęście się nie wydarzyło. W ustach jakby w pełnej zgodzie z nosem, ponownie pojawiły się w malbecu jeżyny. Tym razem otulone jednak temperaturą zielonego pieprzu, przyjemnie gładkie o nienachalnej kwasowości, mineralne, słonawe w końcówce ale bez wapiennej szorstkości. Zdecydownie nie rustykalne i wbrew temu co o nim czytałem, pozbawione nuty czekoladowej, o czym pisze kilku ekspertów. Nie wyczułem tutaj nawet śladu kakaowca... Możliwe zatem, że coś mi jeszcze w winie umyka.
Alkoholowe tło jest bardzo wycofane, prawie nieobecne, co bardzo mnie ucieszyło, bo nie znoszę win które są wręcz kondensatorami etylowej energii.
Malbec nie jest na pewno winem dla wszystkich i na każdą porę dnia. Widziałbym je podczas kolacji, może z talerzykiem serów. Widziałbym przede wszystkim jednak, malbeca w towarzystwie książki, np "Tajnego dziennika" Mirona Białoszewskiego, na który funduszy już mi zabrakło i pozostaje mi słuchanie radia, gdzie czyta go genialny (jak zawsze) Wojciech Pszoniak. No chyba, że po wypiciu połowy butelki, będę jeszcze w stanie wybrać się do biblioteki. Powyższa sytuacja schodzi jednak na plan dalszy, w obliczu czegoś znacznie bardziej ważnego, nawet niebezpiecznego dzisiaj. Nie mam kwiatów !
Komentarze
Prześlij komentarz