Przejdź do głównej zawartości

Chianti, kolor Toskanii



Zaczęło się w ubiegły, piątek. Zupełnie rozbity wewnętrznie, w poczuciu osamotnienia i braku zaufania do samego siebie, postanowiłem odnaleźć miejsce, gdzie mógłbym odpocząć i poukładać myśli. Natknąłem się na kawiarnię z zachęcającym ascetycznym wnętrzem, prostymi w formie stolikami i światłem w kolorze sepii. To miejsce to, "I coffee". Zostałem tutaj niezwykle ciepło przyjęty, przez bardzo miłe panie, dzięki którym powoli zacząłem odzyskiwać wiarę w siebie. Ostrożnie usiadłem w wygodnym fotelu.  Poprosiłem o latte z dodatkiem amaretto, na złagodzenie fatalnego nastroju. Przy filiżance kawy, postawiłem butelkę Chianti, prawdziwego skarbu wśród win włoskich, jakie do tej pory miałem okazję próbować. Starałem się nie myśleć już o sobie, lecz o winie. Uważnie przyjrzałem się butelce. Przez zielonkawe szkło, nieśmiało przebijała szlachetna, ekscytująco purpurowa barwa, zdradzająca niespokojny charakter wina. Z etykiety, z pozornie naiwną buzią dziewczęcia, uśmiechała się Leda. Rycina, niegdyś przypisywana boskiemu Leonardo, dzisiaj posądzana o klasycystyczne pochodzenie.  Co takiego mogło się kryć w butelce wina z podobizną Ledy, żony króla Sparty, Tyndareosa, i kochanki samego Zeusa, który odwiedzał ją pod postacią łabędzia ? Spodziewałem się czegoś bardzo mocnego, pradawnej pierwotnej siły, zdolnej wytrącić mnie, z i tak już chwiejnej równowagi. Osłabić wątłego ducha ... Z lękiem schowałem wino, dzieło genialnego Alberto Antonini z Cantina da Vinci w Toskanii. Długo potem, nie miałem odwagi, aby wyciągnąć korek z butelki. Stało się to dzisiaj, w poniedziałek, trzynastego... Uwalniam wreszcie wino, z szacunkiem i oddaniem nalewając rubinowy płyn do kieliszka. Tak jak się, wcześniej spodziewałem, aromat uderzył mnie w czuły nos, całym bukietem intensywnych doznań. Wyobraziłem sobie, że przedzieram się przez krzewy jeżyn, łapczywie wdychając ich dziki, silny zapach. Co jakiś czas wdzierała się też woń, świeżego soku z wiśni, może wyciśniętych, czy rozgniecionych przez barbarzyńcę w ogrodzie. Długo kołowałem kieliszkiem, spragniony posmakowania trunku i ciekawy jego barwy. Ten rodzaj Chianti to tylko dwa szczepy-  dominuje Sangiovese, ale z odrobiną merlota. O smaku, właściwie mogę napisać to samo, co o aromacie. Gwałtowna fala emocji, namiętności, szybkiego uniesienia i bólu rozstania po krótkim finiszu. Barwa. Ach, barwa to przecież nic innego, jak karmin ust wielbionej kobiety. Jakże długo zastanawiałem się, nad właściwym opisaniem koloru... Wzniosłem kielich z winem ku niebu, przypatrując się z niedowierzaniem jak gniewnie faluje na szklanych ściankach. Smak to błysk światła w czasie snu , mocny i dotkliwy, ale  kuszący malinami i dojrzałą wiśnią z lekko wyczuwalnym śladem, może imbiru w krótkiej końcówce. Jeszcze teraz czuję przyśpieszony puls w skroniach i pustkę w sercu po niespodziewanym, nagłym rozstaniu. A przecież, tyle jeszcze chciałem powiedzieć, naprawić, odwrócić, wytłumaczyć... Zbyt późno już na naprawę czegokolwiek. Butelka stoi już pusta i tylko Leda drwiąco uśmiecha się z etykiety, jakby chciała powiedzieć - Myślałeś, głupcze, że jesteś pierwszy, jedyny i godny tego, aby zaznać smaku mej miłości ? Głupcze ! Czy słyszysz ?...

Opis Da Vinci Chianti, poświęcam Pamięci mojej Przyjaciółki, Renaty Glubowskiej.

Komentarze

  1. Nie wiem co napisać.Nie będziemy już rozmawiać.Razem miałyśmy cieszyć się macierzyństwem.Tak wcześnie odeszła moja kochana siostra.Tak mi jej brak.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tego Dnia, rozpaczliwie pytałem - Co robić ? Co robić ? W odpowiedzi usłyszałem słowa pełne straszliwej prawdy - Nic już pan, nie zrobi...

    OdpowiedzUsuń
  3. Ależ masz pióro...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wiersz dla Renaty

Dzisiaj po raz ostatni pożegnaliśmy Renatę. Mąż z Amelką, najbliższa Rodzina, Przyjaciele, Znajomi... Po dłuższym namyśle, ośmieliłem się umieścić w blogu, mój pożegnalny wiersz dla Niej. Nawet jeśli okaże się, że nie jest to dobry wiersz, a tylko ulepione w smutku proste słowa... Renato. Byłaś mi wielkim światłem, za którym podążałem ślepy. Ufając Tobie, że zmierzamy ku słońcu. Byłaś mi szczęściem, co nie zna granic. Przyjaźnią, której końca nie ma. Dotykiem ciepła, które tulę w sobie. Śpiewem flamenco, pod błękitnym niebem. Kielichem wina , odkrywanym powoli. Zapachem łąk wdychanym wieczorem. Muzą, natchnieniem nad białą kartą. Drgającą barwą w obrazie Van Gogha. Szeptem, który serce pieści. Wolnością, która nie boi się śmierci. Dzisiaj czuję chłód. Twoje światło zgasło. Teraz, gdy zmrok zapadł tak nagle. Rozpraszam noc, moim własnym światłem. Ujmuję Twą dłoń i ostrożnie prowadzę. Ku słońcu... Bardzo proszę osoby odwiedzające małe formaty, o

Wiedeń - nieoczywisty.

 O Wiedniu już zwyczajowo mówi się, jako o mieście z magicznym klimatem. A wiele głosów twierdzi, że panuje w nim nadal- historyczna aura CK monarchii. Postanowiłem to sprawdzić i dzisiaj zapraszam na wstęp do kilkudniowej wrześniowej wędrówki po gargantuicznej stolicy Austrii.   Głównym celem wyprawy była ( co było oczywiste wyłącznie dla mnie) - Albertina z gigantyczną kolekcją grafik. Owszem, wyeksponowane są tutaj słynne dłonie Dürera i zając. Odrobina Rembrandtów, kilka zachwycających szczegółowością grafik Pietera Bruegela Starszego,  ale jak na szumne opisy zbiorów, na stronie Albertiny - opuściliśmy jej progi z dużym niedosytem.  Dość nieoczekiwanie jednak pojawiła się możliwość odwiedzenia wiedeńskiego Arsenału. Miejsca dość niezwykłego i  nieoczywistego, jak przystało  na popularne cele na mapce turystycznych peregrynacji po Wiedniu. Ale, o tym napiszę już więcej w kolejnym wpisie.  Albertina                                                         Kunsthistorishes Museum    

Portret ze Światłem. Wspomnienie o Renacie Glubowskiej

Renata  29.06.2011 Wyobrażałem sobie ten lipiec. Pielęgnowałem w głowie myśl o nim. Jaki będzie ? Okrągły rok oczekiwania. Niecierpliwie przyglądałem się z  balkonu wielkopłytowego bloku - drzewom, trawie, kwiatom a  niekiedy ptakom.Wszystko wokół, nagle ożyło i głośno domagało się swoich praw. Psy w trawie i na chodnikach, koty ukryte pod samochodami, ptaki w powietrzu, kolory i zapachy lipca. Na ścieżce prowadzącej do parku, znów pojawiły się rowery i pojawili się też ludzie. Właśnie w tej kolejności. Ta kolejność była dla Renaty, jakoś ogromnie ważna. - A co zobaczyłeś najpierw ? Rower czy mnie ? Obserwuję te rowery jakbym chciał zobaczyć ten jeden. Ten pomalowany Jej ręką, stary miejski holender. Naturalnie wiem, jak daremne są to usiłowania. Zobaczyć ten rower i poznać osobę tak cudownie opierającą się rzeczywistości, hałaśliwemu tu i teraz, osobę wręcz eteryczną - to prawdziwy dar. Na całe życie. Paradoksalnie wiedziałem o tym od pierwszych chwil, kiedy pojawiłem się z